czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 11

-Nacieszyłeś się zwykłą szkołą, Christian?- razem z morojem wychodziłam z sali języka angielskiego. Kuzyn Lydi jak na złość zaczął się wolno pakować- Czas wrócić do świata realnego!- machnęłam mu ręką przed oczami.
-To jest świat realny, szkoła, ludzie i zajęcia na które trzeba się przygotować, a na które ty się nie przygotujesz.
-Christian Ozera- wydarłam się na cały korytarz, połowa uczniów odwróciła głowy- Jeśli masz zamiar dłużej ciągnąć tą szopkę to beze mnie!- podniosłam wysoko głowę i zrobiłam obrażoną minę.
-Jesteś zaślepiona, Rose. Chcę powrotu Lissy, Lydii, ale sami nie damy rady.
-Sugerujesz, że trzeba wezwać straż z akademii? Christian za nim przekroczymy bramę, oni nas wyleją, potem zabiją i jeszcze nam dadzą szlaban. Moje życie towarzyskie już dawno spadło na niższy poziom, ale nie dobijajmy go jeszcze bardziej. Nie chcę skończyć jak...- urwałam. Nie mogłam mu tego powiedzieć, ale świadomość, że już nigdy nie zobaczę Lissy mnie bolała. Złość jaka mnie przepełniła była ogromna.
-Jak kto?- Christian, ten idiota musiał mieć za swoje.
-Jak ty- prawie wyszeptałam. Chłopak zaczął boleśnie wbijać palce w moje ramie.
-Mi przynajmniej na czymś zależy.
-Zależy ci na sprawiedliwości, Christian. I ją dostaniesz- warknęłam. Wyszarpałam się mu i wybiegłam z budynku.
-Szlag!-nie wiedziałam co mam robić, od czego zacząć. Ozera miał racje. Trzeba się skontaktować z akademią. Z Dymitrem. Właśnie. Dymitr. Dawno go nie widziałam. Nie chciałam, bo po tym co zrobił, nic się nie liczyło. Jaka byłam głupia, że myślałam, że dampir coś do mnie czuje.
  Wsiadłam do samochodu i po raz pierwszy w życiu poczułam pustkę wypełniającą mój mózg. Chciałam jechać do Lissy, pogadać z Masonem, jeść ohydne ciastka Lydii i wyzwać Cristiana Ozere od dziwolągów i samotników, cholernych idiotów. Doszłam do tego stopnia, że chciałam zobaczyć Jessy'ego i jego irytującą twarz. Stuknęłam głową o kierownicę. I nagle mnie olśniło, a raczej sobie o czymś w końcu przypomniałam.
-List- zaczęłam szukać koperty od Lydii- Gdzie go dałaś? Gdzie?- odwróciłam się i rąbnęłam kolanem w drzwiczki samochodu. Skrzywiłam się i rozglądałam dalej.
-Jesteś beznadziejna Rose Hathaway- zdezorientowana wcisnęłam klakson i parking szkolny wypełnił pisk i auta, i mój.
-Ozera?
-A kto inny?
-Nie mam pojęcia. Mogłam się spodziewać nawet Kirowej!
-Lepiej nie, bo jeszcze by cię zabiła.
-Co tu robisz? Skończyłeś lekcje i czekasz aż cię podrzucę do domu?- sarknęłam
-Po części. Przepraszam- wrócił stary kuzyn Lydii. Nie było już tego cwanego chłopaka.
-Jesteś dupkiem- zaśmiał się.
-A ty nieodpowiedzialną i nieokiełznaną kobietą jaką kiedykolwiek widziałem.
-Nie uznaję tego tekstu. Nie widziałeś zbyt wielu kobiet, ale tą najlepszą masz przed sobą, więc korzystaj.
-Sugerujesz, że jestem dziwakiem?
-Nie. Chodzi o to, że lubię cię nawet jako przylizanego i tlenionego debila. Twój dziki styl życia nie odgoni mojej przyjaźni- zaczęłam cmokać jak do małego dziecka.
-Szukałaś tego?- z kieszeni wyją pomięty papier.
-Skąd go masz?- od razu go wyrwałam.
-Gdybyś mniej krzyczała, że jestem kretynem, to byś się zorientowała, że ci wpadł gdy uciekałaś przez okno.
-Gdybyś mi dał od razu nie byłoby tej rozmowy- ucięłam. Rozerwałam kopertę.
-Czytaj na głos.
-Christian przypominam, że ukończyłeś szkołę podstawową- wywrócił oczami.- A list jest do mnie.

***

LUDZIE jak dawno nie pisałam tego opowiadania XD Wiem jest to karygodne i niedopuszczalne.
Za to napisałam coś innego! Fanfick "Rywalek" i taką inną historię :)
Być może rozdziały z Ami się kiedyś pojawią, ale teraz chcę się zabrać z naszą Rose. A więc POWRACAM z (mam nadzieję) weną.


Instagram
KLIK